To samo miałam po śmierci dziadka. Choć było to prawie 23 lata temu, do dzisiaj mam bliznę na sercu. Jedną bliznę i jedną świeżą ranę... Po stracie Dzieciątka, które się we mnie rozwijało i nagle dowiedziałam się, że mam zaśniad groniasty częściowy, który zadrwił ze mnie okrutnie i zabił moje Dzieciątko. To był prawie 25. tydzień ciąży, więc serce mi pękło. Szukałam pomocy u jednego z księży w mojej parafii, ale pozostawił moją wiadomość bez odpowiedzi. Znalazłam w innej parafii zakonnika, który mnie spowiadał. Wytłumaczył mi wszystko tak, że zrozumiałam zarówno śmierć dziadka jak i śmierć mojego Maleństwa.
Rozmawiam z moim Aniołkiem tak, jakby był, mając świadomość tego, że nie ma go fizycznie przy mnie, ale obserwuje mnie z bardzo wysoka. Jakiś czas temu pisałam dzienniczek, który aż kipi od żalu, bólu, smutku i nienawiści. Gdy, po kilku miesiącach, zabrakło mi inwektyw, zmienił się charakter wpisów oraz moje emocje. To zbiegło się z tą rozmową z zakonnikiem.
Nadal płaczę a każda rozmowa o innym dziecku, czy reklamy z dziećmi w telewizji, to dla mnie męka i morze łez, ale jestem już wewnętrznie bardziej spokojna. Czasami potrzebna jest rozmowa z odpowiednim człowiekiem. Z kimś, kto nie jest członkiem rodziny, znającym sytuację od A do Z. Z kimś, kto z boku oceni wszystko. Z kimś, kto pomoże spojrzeć na śmierć z innej perspektywy.
Jestem osobą wierzącą, dlatego chyba jeszcze żyję... Bez wiary nie poradziłabym sobie...