Mam małe doświadczenie z ginekologiem, bo dopiero od niedawna zaczęłam się badaç w ten sposób. Mam za sobą trzy wizyty, chodzę na NFZ
Na pierwszej miałam zrobione to badanie ginekologiczne + poprosiłam o tabletki antykoncepcyjne. Lekarz dał mi na nie receptę, jednocześnie skierował mnie najpierw na badania krwi i powiedział, że z wynikami nie muszę wracać specjalnie do niego, wystarczy, jak pokażę je lekarzowi rodzinnemu. Jeśli będą w porządku, to mogę wykupić tabletki z recepty. Były okej, więc tabletki wykupiłam.
Na drugą wizytę poszlam tylko po recepte na następne opakowania. Nie pomyślałam, że wyniki tych badań krwi będą mu potrzebne, więc ich nie zabrałam. Oczywiście był to błąd, bo lekarz musi gdzieś te wyniki wpisać. Powiedziałam, że przyniosę je na następną wizytę.
I dziś miałam tę trzecią wizytę właśnie, także tylko z powodu recepty na następne tabletki. Oddałam też te zaległe wyniki. W trakcie wypisywania recepty lekarz nagle zaczął coś mówić o kosztach.
Niestety tu właśnie go niezbyt dobrze zrozumiałam, pan doktor jest już troszkę starszy i raczej małomówny, a ja niestety potem nie dopytałam. Wyłapałam tylko "raz na rok jest to darmowe, na kasę chorych, potem trzeba już płacić. 30zł" I moje pytanko: co jest "tym czymś"? Wizyta, badanie, wypisanie recepty? Może te badania krwi i wszystkie inne zlecone przez lekarza? Tylko że ja miałam badania robione tylko raz... Jak dałam mu 50 zł to po chwili mi je oddał, bo nie miał jak mi wydać reszty i powiedział, że "następnym razem". Ale co następnym razem? Następna wizyta/recepta/badanie będzie mnie tyle kosztować czy następnym razem ma mu dać to zaległe 30zł za dzisiaj?
Powinnam była się go spytać, wiem, ale w pierwszym momencie uznałam, że to pewnie ja jestem niedoinformowana. To w końcu za co się płaci, idąc na NFZ?