Od 2 lat meczylam sie z moim bylym, ktory manipulowal mnie na kazdym kroku, spotykalismy sie, troche sie zblizalismy i oddalal sie, zeby pozniej mi powiedziec, ze po tym jak go traktowalam w trakcie zwiazku powinnam sie teraz bardziej postarac. Ok, nie bylam aniolem, nie zdradzalam, ale wyzywalam, robilam awantury po alkoholu, z ktorym tez mialam problem. Wkoncu nie wytrzymal i mnie rzucil. Nie wiem czy to byla forma jego zemsty, ale przez te 2 lata ciagle utrzymywal i chcial utrzymywac ze mna ten kontakt, bo kiedy nawet ja probowalam przestac sie odzywac, zaraz dzwonil i prosil o spotkanie. A ja ulegalam, bo nie mialam sily tego skonczyc. Tydzien temu zrobilam nastepne podejscie, oczywiscie znowu zaproponowal spotkanie, ale tym razem twardo wytlumaczylam mu, ze to juz koniec naszej znajomosci. Oczywiscie bylo mydlenie oczu, ze on chcial miec ze mna kontakt bo zadna dziewczyna nie byla tak wazna i bla bla bla, ale rozumie i musi uszanowac moja decyzje. No i cisza od tej pory. Z jednej strony sie ciesze, moze wkoncu sobie darowal, chociaz czas pokaze, ale z drugiej strony dzisiejszy dzien jest jakis koszmarny, nawet nie mam sie z kim spotkac i znowu zastanawiam sie nad odezwaniem do niego, ale honor mi nie pozwala;/ i tak sie mecze. Jezeli znowu sie odezwe to bedzie moja kleska. Wiem, ze musze to przeczekac i przecierpiec i nawet jezeli bedzie chcial sie ze mna skontaktowac to musze go systematycznie odrzucac. Dajcie mi motywacje, prosze!