Obecnie rozmawiamy o:

Zapalenie pęcherza

gorący temat

Sklep internetowy

8 minut temu

Biznes

12 minut temu

tabernakula sklep

31 minut temu

zakupy internetowe

56 minut temu

Szafa.pl na Facebooku
Ciekawe wątki
Aktywne użytkowniczki

Gdzie rodzić w Warszawie?

20 sie 2010 - 21:52:56

Czy macie już wybrany szpital? Chodzi mi o osoby z Warszawy i okolic.

Gdzie rodzić w Warszawie?

20 sie 2010 - 22:27:03

Ja rodziłam na Madalińskiego. Byłam bardzo zadowolona z opieki podczas porodu jak i po.
Wkurzałam się tylko na to, że byłam 2 tygodnie po terminie i musiałam codziennie jeździć do szpitala na badania bo nie było miejsc na oddziale.
Później kilka koleżanek rodziło w innych szpitalach, na Żelazną i Inflancką narzekały.

zweryfikowana
Moderator
Posty: 4.355

Gdzie rodzić w Warszawie?

20 sie 2010 - 22:40:46

Ja rodziłam na Inflanckiej

Gdzie rodzić w Warszawie?

20 sie 2010 - 23:02:56

ja rodzialm w bielanskim i bardzo go sobie chwale mialam super opieke moja coreczka tez do tego stopnia ze o 3 w nocy moglam zapytac sie pani doktor jak mnie cos niepokoilo polozna tez mialam super mloda dziewczyne ale byla rewelacyjna
jedyny minus to to ze nie zawsze jest miejsce na oddziale noworotkowym i po porodzie trafilam na patologie ciazy a mala na oddzial noworotkowy ale patrzac na to dzisiaj to dobrze moze ze tak sie stalo bo moglam odpoczac po porodzie a mala miala fachowa opieke

Gdzie rodzić w Warszawie?

21 sie 2010 - 01:46:00

ja rodzilam na Madalińskiego - warunki ok, pomoc w opiece ok. Polecam wykupienie 1 po porodzie - osoba towarzysząca może być tam z tobą 24h na dobe :) dodatkowo jest normalne drewniane łóżko, fotel, lóżeczko i przewijak dla dziecka oraz wanienka :) i co wazne - pokoje na uboczy a wiec zero gwaru i łażenia ( również odwiedzających inne osoby )

Gdzie rodzić w Warszawie?

21 sie 2010 - 07:38:19

Ja polecam MSWiA ale tam trudno się dostać ale opieka na 102

Gdzie rodzić w Warszawie?

21 sie 2010 - 11:46:09

Cytat
CHRUPEK
Ja rodziłam na Inflanckiej


i jaka opinia? Bo moim zdaniem marnie i to bardzo. Jedynie znieczulenie bezpłatne :)



Zmieniany 1 raz(y). Ostatnia zmiana 2010-08-21 13:48 przez kamilapolak.

Gdzie rodzić w Warszawie?

22 sie 2010 - 00:50:01

Cytat
elka_kulpa
Ja polecam MSWiA ale tam trudno się dostać ale opieka na 102
A kiedy tam rodziłaś? CC czy naturalny? Przyznam się szczerze że dla mnie poród tam to była jedna wielka porażka, ale niestety jak rodziłam to nigdzie indziej nie było miejsc, a tam pusta porodówka.

Gdzie rodzić w Warszawie?

22 sie 2010 - 02:06:36

Ja rodziłam na Żelaznej i POLECAM.
I żeby nie było - nie zostawiłam tam nawet złotówki.

Gdzie rodzić w Warszawie?

22 sie 2010 - 07:34:48

Cytat
majka51
Cytat
elka_kulpa
Ja polecam MSWiA ale tam trudno się dostać ale opieka na 102
A kiedy tam rodziłaś? CC czy naturalny? Przyznam się szczerze że dla mnie poród tam to była jedna wielka porażka, ale niestety jak rodziłam to nigdzie indziej nie było miejsc, a tam pusta porodówka.

No ja rodziłam u siebie w Nowym Dworze Mazowieckim i nie narzekałam, rodziłam tu całą trójkę a MSWiA polecam z opowieści szwagra córki, ona tam rodziła i była zachwycona. Słyszałam także dobre zdanie na temat Instytut Matki i Dziecka na Kasprzaka, tam robiłam badania prenatalne i rozmawiałam z babeczkami z porodowego, bardzo sobie chwaliły.

Gdzie rodzić w Warszawie?

21 paź 2010 - 13:22:33

Minęły dwa miesiące a ja nadal jeszcze nie uporałam się z tą całą, mogę śmiało powiedzieć, traumą po porodzie, jakiej miałam nieszczęście doświadczyć w Szpitalu im. Św. rodziny na ul. Madalińskiego.
Może zacznę od tego, że do porodu byłam przygotowana doskonale pod względem teoretycznym i bardzo dobrze pod względem pychicznym. Wiedziałam, że będzie boleć, że będą nieprzyjemne chwile itd. Ale nie przerażało mnie to wszystko zbyt mocno pomimo tego, że miał być to mój pierwszy poród. Byłam tez przygotowana i właściwie nastawiona na poród naturalny, bez znieczulenia. Chciałam, zeby wszystko odbyło się zgodnie z naturą, zebym mogła doświadczyć tego bólu co większość kobiet, chciałam mieć tą szczególną więź z dzieckiem. Jestem osobą dość odporną na ból więc jeśli inne kobiety moga rodzić bez znieczulenia to ja tym barziej dam sobie radę i nie będę panikować.
Pod koniec 39 tygodnia, wieczorem w domu zaczęły odchodzić mi wody płodowe. I pewnie nie zdenerwowałabym sie tym tak bardzo gdyby nie to, że chlusnęło ze mnie bardzo mocno i tak w odstępach co 2-3 minuty lało się ze mnie strasznie. W drodze do szpitala zużyłam 5 dużych podkładów ginekologicznych, gdy szłam z samochodu na izbę przyjęć to doslownie leciało ze mnie ciurkiem. Potem 2 razy w toalecie itd. Straciłam bardzo dużo płynów, w porównaniu do norm. W szpitalu przyjęto mnie ślamazarnie i jakby od niechcenia ale nie zraziłam się tym bo po pierwsze byłam nastawiona na chłodne, rutynowe przyjęcie a po drugie nie oczekiwałam zwyczajnie zbyt wiele w tej kwestii. Sprawdzono mi rozwarcie, którego praktycznie nie było i skierowano mnie na blok porodowy. Położna powiedziała, że dostałę oksytocynę i urodze rano, jak stwierdziła, między 7 a 8.00 (była 22.00). Nie spałam prawie wcale tej nocy. Raz, że byłam dość podekscytowana całą tą sytuacją a dwa, że miałam już trochę bolesne skurcze, które z godziny na godzinę dawały się powoli we znaki. W godzinach porannych przyszła kolejna położna żeby sprawdzić rozwarcie. Było nieznaczne, 1 czy 2cm. Więc dostałam kolejną dawkę oksytocyny od kolejnej nowej Pani (chyba pielęgniarki). Potem przychodziły po kolei statystki, asystentki, pielęgniarki, położne, i wogóle całe wycieczki ludzi w kitlach i bez. Nikt sie nie przedstawiał, nikt mnie o niczym nie informował. Czasem ci ludzie, którzy wchodzili do mojego pokoju wydawali się niemi.
Po kilku godzinach skurcze miałam już naprawdę mocne.Zaczęłam cierpieć. Minęło około 15 godzin. Co jakiś czas przychodziła jakaś kobieta (prawie za każdym razem inna) i zmieniala mi strzykawkę z oksytocyną. KTG szalało. Po 20 godzinach nadal nie miałam rozwarcia, pomimo końskiej dawki oksytycyny (4-6 strzykaw) i skakania na piłce. Skurcze były tak silne, że kiedy przyjechała moja koleżanka, która urodziła trójkę dzieci była przerazona tym co się ze mną dzieje..A to dopiero początek! Położne nie zwracały uwagi na moje prośby o przyjście lekarza. Po kolejnych godzinach nadal odwiedzały mnie co i rusz inne osoby ale żadna nie chcała mi pomóc czy czegokolwiek wyjaśnić. Do jednej połoznej, która dłużej u mnie "zabawiła" zwróciłam się z pytaniem o znieczulenie, powiedziałam jej też, że w mojej rodzinie kobiety miały problem z rozwarciem i bardzo możliwe, ze u mnie jest to genetycznie uwarunkowane podobnie tym bardziej,że po prawie 20 godzinach rozwarcie jest na 4 cm a ja tracę przytomność po każdym skurczu i jestem wyczerpana tak bardzo, że nie miałabym prawdopodobnie siły na jedno parcie.. Ale położna powiedziała, ze nie ona o tym decyduje i na tym sie skończyło. Po dwóch godzinach moich próśb o jakąkolwiek pomoc skierowaną do wszystkich "wchodzących" wkońcu cierpliwość mojego partnera się skończyła i poszedł sam szukać lekarza. Stanowczo zażądał aby wkońcu jakiś lekarz sie pofatygował do cierpiącej już tyle czasu dziewczyny. Lekarz przyszedł łaskawie po jakimś znowu dłuugim czasie. Wyłam z bólu i prosiłam o znieczulenie. Swoją drogą nie rozumiem dlaczego tak z tym zwlekali bo przecież było płatne, 700zł a w tej sytuacji zaprzedałabym dusze diabłu żeby je dostać. Po jakiś 2 kolejnych długich godzinach przyszedł anestezjolog. Obracał mną jak świniakiem, powbijał mi to co trzeba, był bardzo nieprzyjemny i chyba zły bo może mu przerwałam jakieś przyjemniejsze czynności (moje subiektywne uwagi). Po 20 minutach znieczulenie zaczęło działać. To były najprzyjemniejsze chwile w moim życiu.. Byłam uratowana. Skurcze rosły ale znieczulenie je niwelowało. Chciałam stanąć przy drabince i poćwiczyć jeszcze aby popracować nad rozwarciem ale niestety nie miałam czucia w nogach i nie mogłam wstać z łóżka. Po jakimś czasie znieczulenie przestawało działać..Cały czas podawana oksytocyna wywołała u mnie takie skurcze, ze kończyła się skala KTG a mną rzucało po całym łóżku. W czasie między skurczami (co 2 min) traciłam chyba przytomność bo zapadałam w głęboki sen. Po 2 minutach tej przerwy wybudzał mnie taki ból, ze nie jestem w stanie tego opisać...Wyłam, krzyczałam równie głośno jak w innych salach dziewczyny, które mają właśnie rodzą przy skurczach partych. Tyle, że mnie tak bolało przez kolejne godziny. Ból mój był tak silny, że ja- podkreślam będąc osobą dosyć odporną na ból- błagałam swojego partnera żeby pomógł mi pozbawić się życia bo dłużej tego nie wytrzymam. Naprawdę. Gdyby nie brak czucia w nogach to wyskoczyłabym przez okno. Wtedy zrobiłabym wszystko żeby skrócić sobie te niewyobrażalne cierpienia. Kiedy tylko udało mi się zebrać siły krzyczałam na cały szpital: "Ratunku! Pomóżcie mi!". Ale nikt się mną zupełnie nie zainetersował. Przestano wogóle mnie "odwiedzać". Kolejne strzykawy z oksytocyną to normalnie jak wyrok na mnie. To było naprawdę straszne. Do tego przez ten cały czas leciały ze mnie skrzepy krwi na przemian z wodą. (Po wyjściu ze szpitala byłam 15kg lżejsza). Leżałam więc w tej krwi i mazi.. Wtedy przechodziły mi przez głowę myśli, że ktoś chce mnie wykończć, skazując mnie na takie cierpienia. Po 30- tej godzinie mój brzuch zmniejszył się o 2/3 objętości, był twardy jak kamień a skurcze trwały po 4 minuty!!! Nie pamiętam już tych chwil tak dokładnie bo dawno już moja przytomność była wątpliwa.. Pamiętam tylko swój długi krzyk przy każdym skurczu, uścisk rąk mojego patnera, który mi cały czas towarzyszył a potem jak padałam bezwładnie na łóżko na te maksymalnie 2 minuty bez skurczu. Miałam tak mały brzuszek, że myslałam, że moje dziecko już dawno nie żyje..:( Straciłam nadzieję na jakąkolwiek pomoc ze tsrony szpitala i byłam pewna, że niedługo umrę. Chciałabym żeby ktoś chociaż w 1/3 zrozumiał mój dramat na tej sali.
Po ponad 30 godzinach , po kolejnej zmianie lekarzy przyszła do mojego pokoju "nowa" położna i powiedziała, że z racji tego, ze nie mam rozwarcia będzie cięcie cesarskie. Mój Boże, czy potrzeba było tyle godzin mojego cierpienia żeby stweirdzić to co było juz oczywiste połowę tego czasu temu??!! Dlaczego tak mnie olano, mówiąc zwyczajnie, w tym szpitalu? Nie mogę tego zrozumieć. W XX wieku, w cywilizowanym zdawało by sie kraju? Nie pojmuję też dlaczego nikt mnie nie chciał wesprzeć, dlaczego nie informowano mnie o niczym i nikt nie pomógł.
Po tej informacji myślałam, że szybko mnie zabiorą na salę operacjną tym bardziej, że przyprowadzono już wózek i jedną nogą już na niego wsiadałam. Niestety chyba ktoś znowu o mnie zapomniał i pozwolił mi jeszcze sobie przez godzinkę pocierpieć i powyć..
Zabrano mnie na salę operacyjną. Właściwie "rzucono" mnie na stół. Wstrzyknięto mi coś jeszcze, polano wodą i zaczęto operować. Czułam się tam jak jakiś duch. Pomimo bólu i męczarni jakie przeżyłam przez te prawie 3 dni w sali porodowej nikt się do mnie nie odzywał tam na sali. Jedyne co usłyszałam przed operacją to: "Czy to czujesz?" /przy polewaniu wodą/ i "Czego się tak trzęsiesz?"- pytanie z pretensją skierowane jak do rozkapryszonej małolaty! Było mi jednak już wszystko jedno. I wtedy nie marzyłam już o dziecku, o powrocie o domu czy innych pozytywach. Wtedy autentycznie chciałam żeby coś im źle poszło i żebym sie już nie obudziła... Wszystkie dobre myśli odeszły gdzieś daleko.. Nie chciałam żyć. Poprostu. Panów lekarzy, którzy mnie operowali nie było stać choćby na odrobinę współczucia..trochę delikatności. Poprostu wsadzili mi łapy do brzucha i szarpali mną a moje ciało skakało po tym stole. Czułam się jakby była w jakimś filmie grozy! I wszyscy zachowywali się tak jakby mnie tam wogóle nie było. Opowiadali sobie kawały, mówili co robią w weekend itp. Żeby jakaś Pani lekarka, których tam było kilka, wzięła mnie za rękę i dodała mi otuchy..? Czy to tak wiele? Ja naprawde wiele przeżyłam i ten zabieg to był gwoździem do trumny mojego samopoczucia (jeśli to mozna jeszcze tak nazwać). Po tym jak wyjęli mi z brzucha mojego synka nie miałam ani siły ani ochoty na niego patrzeć. Byłam absolutnie wykończona i fizycznie i psychicznie.
Teraz wiem, że ten uraz zostanie mi na całe zycie. Nie wyobrażam sobie ponownie zajść w ciąże pamiętając o tym co mi się stało w tym szpitalu. Jak wspomniałam na wstępie- jeszcze do siebie nie doszłam psychicznie. Nie wiem czy kiedykolwiek uda mi sie o tym zapomnieć. I pomimo tego, że silna ze mnie osóbka, to na wspomnienie chwil w tym szpitalu za każdym razem łzy mi lecą z oczu.
Mam wokół siebie same matki, które rodziły w różnych czasach i w różnych szpitalach i żadna nie przeżyła czegoś takiego jak ja.
Osobiście uważam, ze powinnam iść z tą sprawą do Sądu i oskarżyć szpital o nieludzkie traktowanie i spowodowanie trwałego uszczerbku na psychice- bo taki naprawdę jest. Przez takie podejście lekarzy i przez to co mi zrobili nie udało mi się przez długi czas nawiązać prawidłowej relacji z dzieckiem i cieszyć się macierzyństwem jak należy. Mam taki żal do tego szpitala jak stąd do księżyca i chciałabym bardzo żeby tacy ludzie za to odpowiedzieli. Ale nie mam ani czasu, ani pieniędzy ani chęci żeby z nimi wojować. Pozatym chciałabym kiedyś o ile to wogóle możliwe- jak najszybciej o tym zapomnieć.
Moge tylko przestrzec innych przed porodem w tym szpitalu bo o ile porod przebiega szybko i bezproblemowo to można innych niedociągnięć nie zauważyć, to o tyle, jeśli się pojawią jakiekolwiek komplikacje, może kogoś spotkać podobny dramat co mnie.
Jedno za co dziękuje Bogu to to, że mój synek poradził sobie ściśnięty do granic możliwości w tym moim brzuchu po spowodowaniu takich skurczy i wytrzymał tyle czasu bez wód płodowych..

Gdzie rodzić w Warszawie?

21 paź 2010 - 14:16:42

jezuuuuuuuuu!!!to jakisz koszmar, ja mialam to szczescie chyba ze porod byl dla mnie o dziwo! milym przezyciem! wody odeszly,zero skurczow, podroz do szpitala komfortowo, na porodowce oksytocynka i nawodnianie przez 3h zero skurczow ,potem znieczulonko zewnatrzoponowe zabieg bezbolesny i synus po 5min takze bajka!!kazdemu zycze takiego porodu ale to sprawa niezalezna od nas niestety i byc moze kolejny nie bedzie taki..fajniusi, pozdrawiam i wspolczuje traumy..ale tak niestety czesto bywa w naszych szpitalach:((

Gdzie rodzić w Warszawie?

21 paź 2010 - 14:30:37

Ja tez rodziłam na Inflanckiej,ogólnie byłam zadowolona.Tez rodziłam w Wielkanoc:)

Gdzie rodzić w Warszawie?

21 paź 2010 - 14:31:41

a ja rodzę w grudniu i wybieram się na Inflancką...
ale już słyszałam tyle różnych opinii, że szok.
jedni mówią że jest ok, inni że masakra

zweryfikowana
Moderator
Posty: 4.355

Gdzie rodzić w Warszawie?

21 paź 2010 - 14:33:45

Ja tam leżałam na Inflanckiej w okresie świąteczno-noworocznym w trakcie remontu, w czasie gdy rodzących było więcej niż miejsc w szpitalu i nawet leżałam na ginekologii ze starszymi Paniami po operacjach ginekologicznych ale i tak nie mogę narzekać :D spędziłam tam 2 miesiące



Zmieniany 1 raz(y). Ostatnia zmiana 2010-10-21 14:34 przez CHRUPEK.

Przykro nam, ale tylko zarejestrowane osoby mogą pisać na tym forum.

następna dyskusja:

Kwietniowe Mamusie 2011