Witam. Jestem tu pierwszy raz za namową znajomej. Muszę się komuś wygadać a nie mogę się przełamać i iść do psychologa, chociaż może powinnam. Ani powiedzieć nikomu w 4 oczy.
Do rzeczy. Czasem myślę o tym, by się zabić. tak, walnęłam z grubej rury, ale naprawdę o tym myślę. Wiem, że nie mam prawa. Mam malutkiego syna. i nie widzę żadnego światełka w tunelu. Dzień przed tym, jak się dowiedziałam, że jestem w ciąży zwolniono mnie. Kochałam swoją pracę, ale nie dogadywałam się z nowym szefem. Byłam załamana, bo wkładałam w nią całe serce. Byliśmy wtedy na etapie zakupu mieszkania. Tzn kupiliśmy i czekaliśmy na odbiór. Cały ciężar spłaty rat spadł na męża. I mąż się zmienił. Bardzo. Mówił mi, że jestem beznadziejna, że jestem do niczego, kiedy zaczęłam krwawić i prosiłam, by zawiózł na pogotowie, całą drogę narzekał, że zawracam mu głowę swoim udawaniem. W takiej atmosferze przetrwałam ciążę. Bardzo źle czułam się fizycznie i mąż mi często dogryzał z tego powodu. Pod koniec lekarz kazał leżeć. Mimo że jadłam normalnie, to się roztyłam. Usłyszałam wiele z tego powodu. Próbowałam rozmawiać, próbowałam tłumaczyć, próbowałam się kłócić, ale w końcu odpuściłam, bałam się, że coś się stanie dziecku przez te kłótnie. Po prostu milczałam i czekałam. Rodziłam w nadziei, że umrę. To miał być najpiękniejszy dzień w moim życiu, położne myślały, że płaczę ze szczęścia, a ja płakałam bo żyję. Mały urodził się nie do końca zdrowy. Wyjdzie z tego, ale na początku było bardzo źle. W nocy budziłam się i sprawdzałam czy oddycha. Kiedy dostaliśmy mieszkanie ustaliło się tak, że ja z małym śpię w jednym pokoju a mąż w drugim. Nie ma między nami nic. Żadnego seksu. Mimo że mąż zrozumiał, jak się zachowywał i przeprosił, ja nie mogę. Widzę, że on się stara. Tłumaczył mi, że stał się dupkiem ze strachu. Bardzo się bał, czy sobie poradzimy. Jest dobrym ojcem. Bardzo dobrym. Znowu jest dobrym spokojnym mężem. Ale ja jestem ... despotą. Drę się na niego z byle powodu, jestem złośliwa i nie mogę nad tym zapanować. Nie potrafię wybaczyć. A najgorsze jest to, że mam wrażenie, że już nigdy nie będę mogła z nikim być, nikomu nie zaufam. Bo najbliższa osoba w moim życiu urządziła mi piekło. Przez to, że straciłam pracę, czuję się beznadziejna, mam wrażenie, że nie znajdę już normalnej pracy i wyląduję do końca życia gdzieś na kasie. Że nic nie umiem, jestem ograniczona. Płaczę prawie codziennie, gdy tylko mały zaśnie. Niedługo on pójdzie do żłobka, a ja muszę zacząć poszukiwania pracy i boję się. Mnie to przeraża. Świetnie się odnajdywałam w zespole, wierzyłam, że moje pomysły są dobre... Ale widocznie nie były dobre. Mam wrażenie, że nic dobrego mnie już nie spotka, że wszystko piękne, co mogło być, już było, że kiedyś mój syn dorośnie i powie mi, że jestem beznadziejną matką. Że mu wstyd, że ma za matkę taką niezdarę.
Chciałabym mieć normalną rodzinę. Ale nie umiem wyciągnąć ręki. Ostatnio, kiedy mąż próbował sie poprzytulać ja uciekłam do łazienki i zwymiotowałam. To siedzi gdzieś głęboko we mnie i nie odpuszcza.
Dziękuję koleżance, że pokazała mi to forum i zajęła się moim maluchem żebym mogła to napisać. Mam nadzieję, że tego nie pożałuję. Teraz idę do domu i mam nadzieję że znajdę w sobie odwagę, by tu jeszcze zajrzeć.
Koleżanko, jak to przeczytasz, proszę, nie przestawaj być moją koleżanką.