Witajcie kochane
Taka jesienna melancholia za oknem to zaczynam się zastanawiać nad pewnymi rzeczami. Długo, długo nie byłam z nikim w związku, właściwie to w takim głębokim i prawdziwym chyba nigdy. Czasem zdarzały się jakieś randki, ale ci faceci.. szkoda gadać. Teraz natrafiłam na (jak dla mnie) chłopaka idealnego. Ma wszystkie te cechy, które zawsze wymieniałam Możemy rozmawiać godzinami, rozumiemy się bez słów, a czasem mam wrażenie, że jesteśmy wręcz identyczni I tu zaczyna się problem. Im dalej nasza znajomość się rozwija tym bardziej zaczynam panikować. Jestem zestresowana i przestraszona. Boję się zakochać, boję się miłości i związku, a z drugiej strony... Nie wiem jak to pokonać. Wiem, że on bardzo chce, a ja głupia jestem sparaliżowana strachem. Tak jakbym miała serce przedzielone na pół. Jedna strona krzyczy zostań, a druga wyrywa się z wrzaskiem: uciekaj!
To wszystko jest takie dziwne. Na pierwszym spotkaniu dostałam białą różę (moja ukochana, a on nie wiedział). Na drugim słonecznika (jak byłam mała to z przyjaciółką powiedziałyśmy sobie, że jak chłopak przyniesie nam słonecznika to będzie to - takie tam szczeniackie gadanie). Co prawda do takich rzeczy podchodzę z dystansem, ale...
Ach, mam 21 lat, a czuję się jak czternastolatka. I co ja mam teraz zrobić?