Właśnie o to chodzi, że ja nie chce siedzieć jak wielka panienka i czekać aż ktoś łaskawie przyjedzie, bo przecież nie będę zgrywać wielce ważnej. Cały świat się wokół mnie nie kręci. Nie lubie stereotypów. To, że kiedyś żyto według nich to nie oznacza, że kolejne pokolenia też będą tak żyły. Żeby było jasne, nie mam zamiaru ciągle do niego jeździć, po prostu kiedy on nie może, bo np musi zajmować się małą siostrą, ja bym wpadła do niego i u pomogła- to takie normalne, a mi obojętne to, jak będziemy spędzać czas- czy to przy pracy, czy w kinie czy na spacerze. Moi rodzice mają do mnie wielkie zaufanie, zawsze byłam grzeczną dziewczynką która nie naruszała zasad. Z wiekiem się zmieniłam, ale oni tego nie rozumieją-tu tkwi problem. Myślą ze ja już zawsze będę siedzieć z nimi w domu, a ja wkońcu pójdę na studia czy cos, to będzie wielkie zdziwienie że córeczki w domu nie ma. Chciałabym ich trochę przyzwyczajac, że zaczynam żyć własnym życiem. Miała może któraś z was taką sytuację ? Poradzicie mi coś ?