Obecnie rozmawiamy o:

dieta przy cukrzycy

godzinę temu

motywacja na diecie

godzinę temu

dieta i trening

dzisiaj o 13:41

motywacja na diecie

dzisiaj o 13:10

prawidłowa waga

dzisiaj o 12:42

Szafa.pl na Facebooku
Ciekawe wątki
Aktywne użytkowniczki

Witajcie. Jestem Zuza, mam siedemnaście lat.

Mam olbrzymi problem. Nie wiem nawet, od czego zacząć opowiadać, bo składa się na niego wiele aspektów.

Otóż jestem cholernie zamknięta w sobie. Nie nieśmiała, ale właśnie zamknięta w sobie (choć nieśmiałość też w mniejszym lub większym stopniu wpływa na to, jak się zachowuję). Dlaczego? Przyczyną jest sposób, w jaki rozpoczęłam swe niedługie życie.

Już od małego byłam gruba.

Idę do przedszkola. Pierwsze, co się rzuca w oczy rówieśnikom, to moja sylwetka, co (skutecznie zresztą) wykorzystują, by poprawić sobie humor, a mnie wpędzić w kompleksy.

Potem podstawówka - dziewczynka, z którą zawieram znajomość pierwszego dnia, opuszcza mnie na rzecz innej koleżanki (niby błahostka, a jednak zostało w pamięci, co znaczy, że już wtedy miałam nieźle namieszane w głowie). W drugiej klasie zawieram przyjaźń z inną dziewczynką, która wyczuwa brak stabilości psychicznej i kreuje naszą przyjaźń na nie wiadomo jaką, no i oczywiście "na zawsze", przy czym mnie obgaduje i wyśmiewa za plecami (a czasem nawet i niemal w twarz, np. podczas rozmowy z kolegą, stojąc przy mnie). I tak dotrwałam do klasy szóstej, nadal "przyjaźniąc się" z nią (to już było takie na pokaz, bo nie miałam w sobie siły, by odejść; teraz bez problemu powiedziałabym jej, co o niej myślę), a w międzyczasie znosząc wyśmiewanie się ze mnie kolegów, jeden wręcz dokuczał mi, a nawet wyśmiewanie się kuzynów (tylko jeden taki incydent zapadł mi w pamięci, więc podejrzewam, że więcej nie było lub że były łagodne).

Gimnazjum. Zuza - mały, nie tak już gruby i brzydki odludek - idzie do gimnazjum! Och i ach. Co lepsze, do elitarnego gimnazjum. Łał i łoł. I nie wspominam o tym po to, by zaszpanować, o nie (i tak nie ma czym, bo chodzę teraz do liceum, mieszczące się w tym samym budynku co gimnazjum, i połowa nauczycieli, którzy mnie uczyli kilka lat temu, uczy mnie do dziś, dzięki czemu obiektywnie mogę stwierdzić, że wcale tacy nie wiadomo jacy nie są. To raczej przeciętni ludzie, którzy chodzą do pracy, by mieć co na obiad wsadzić do garnka), chociaż chciałabym, żeby tak było. Do tego gimnazjum dostaje się aż jedna osoba, którą ja znam, a mianowicie moja najlepsza wówczas koleżanka, nazwijmy ją Franią. Jesteśmy obie niesamowicie tym faktem podekscytowane. Tym bardziej, że mnie przyjmują do tej szkoły "za podaniem".

Nadchodzą pierwsze dni nauki, już nawet ich nie pamiętam. Przez pierwsze kilka tygodni trzymam się blisko Franii, która jednak - jako osoba towarzyska - pragnie poznawać świat, więc rozpoczyna polowanie na znajomych, tym samym pozbawiając mnie jedynego "źródła tlenu" i zaczęłam się dusić. Jeden przykład: Chodzę do szkoły z Franią od początku roku szkolnego; gdy Frania zaczyna chodzić do szkoły z nową koleżanką z klasy, która mieszka kilkaset metrów od niej, postanawiam porzucić wspólne wędrówki i chodzić samotnie. Poza tym całe przerwy czytam książki, uciekając w ten sposób przed nieznajomymi. Czasem zamieniam kilka zdań z Franią, ale przeważnie czytam, chcąc ukryć swoje wnętrze przed światłem słonecznym. Po paru miesiącach porzucam mój plan ucieczki i spędzam te przerwy sama ze sobą, już bez pochłaniacza czasu. Czasem coś z Franią porozmawiam, a nawet z jej nowymi znajomymi. Zimą przeżywam drobne załamania, zaczynam się ciąć, co sporadycznie robię również w drugiej klasie. Jakoś w pod koniec drugiej/w trzeciej klasie dowiaduję się do Franii, że połowa ludzi z klasy uznaje mnie za nienormalną (hmmm), oraz że chłopcy się ze mnie wyśmiewają od początku gimnazjum. Trochę mi przykro, ale z drugiej strony mnie to satysfakcjonuje, bo zawsze chciałam być uważana za nienormalną (na tym przykładzie możemy poznać, jak doskonałym narzędziem są afirmacje). Z jakim wynikiem kończę gimnazjum? Poznaję nieco bliżej (naprawdę maciupeńko, raczej powierzchownie, ale jednak) kilkoro towarzyszy Franii, nawet polubiam ich, a z resztą klasy chcę "skończyć raz na zawsze", dlatego chcę za wszelką cenę już ich więcej nie spotkać i cały następny rok spędzam w bursie, ucząc się w liceum w wielkim mieście oddalonym o dosyć spory kawałek o mej rodzinnej wsi.

Liceum. Nareszcie. Najzabawniejsze jest to, że... nie opuszczam Franii o krok. Chodzimy do tej samej klasy, w tej samej szkole, w tym samym mieście. Dzielą nas tylko klasy językowe. Może to się wyda trochę niewiarygodne, ale jedyny wpływ w tej kwestii, jaki ma na mnie Frania, to poinformowanie mnie przez nią o istnieniu takiej szkoły (czy to w ogóle brzmi po polsku? hehe); nie idę do tej szkoły dlatego, że ona idzie, choć nie wykluczam, że podświadomie mogło to jakoś zadziałać na mnie. Bo to ona wpada na pomysł, by pójść do tej szkoły. A ja, pogrążona w marzeniach, stwierdzam, że to jest to, bo to szkoła językowa, a ja a) mam słabość do języków obcych, b) chcę mieć większe perspektywy na przyszłość (lol bez komentarza, szkoła średnia nie ma dużego znaczenia w tej sprawie), c) chcę uciec od przeszłości. A więc fru, już mnie w tej wsi nie ma! I tak mieszkam przez okrąglutki rok w bursie, zaprzyjaźniając się z dziewczynami z pokoju. A raczej "zaprzyjaźniając", bo wraz z zakończeniem roku szkolnego, zakończyła się nasza znajomość, gdyż zrezygnowałam z tej przygody z powodu przemęczenia (brak warunków w internacie do godnego odpoczynku w nocy oraz do porządnych posiłków; jako jedna z niewielu wegetarianek w bursie ciągle chodziłam głodna). Jednak mimo wszystko był to dobry rok, bo Frania przestała się odzywać do mnie już po miesiącu wspólnej nauki, toteż zdana na własny los i zmuszona do poradzenia sobie w nowych warunkach, poznałam kilkoro ludzi, głównie z klas językowych, i te rozmowy z nimi nie były aż takie złe. Trochę się pośmialiśmy, trochę poplotkowaliśmy; nawet przyjemnie było. Ograniczałam je, jak mogłam. Moja natura samotnicza broniła mnie w ten sposób, wyczuwała zagrożenie w chwilach, w których nie było tematu do rozmowy: "Uciekaj, nie masz o czym rozmawiać, uciekaj, zaraz się wyda, jaka jesteś nudna, nie możesz się tak upokorzyć!" Coś w ten deseń.

I tak zleciał rok nauki w dużym mieście, który wspominam całkiem miło mimo wymienionych wcześniej defektów, które spowodowały, że znalazłam się z powrotem w tej starej, zapchlonej budzie w mojej rodzinnej miejscowości.

Ale zanim przejdę do opowieści o tym, jak sie mam od początku roku szkolnego, opowiem Wam o najpiękniejszych wakacjach mojego życia.

Połowa czerwca 2013. Decyduję się opuścić mury szkoły dwa tygodnie przed zakończeniem roku szkolnego, wracając na stałe do domu ("wreszcie się wyśpię!";). Po kilku dniach pobytu na starych śmieciach, pragnę ugotować coś tacie z okazji Dnia Ojca, w związku z czym wyszukuję wegetariańskich przepisów na stronie puszka.pl (nazwa nieistotna, ale jednak czuję do niej sentyment niemały). Docieram do pewnego przepisu, w którego opisie znajduje się krótka charakterystyka witarianizmu. Myślę sobie, wtf, co to to za wiele, jednakże po którymś razie zaglądania na ten przepis zaglądam w link zawarty w tymże opisie, i bum. Przenosi mnie w świat magii, stronę o witarianizmie, na której jest wzmianka o Freelee i Durianriderze, którzy promują na jutiubie zdrowy lajfstajl, tzw. high carb raw vegan lifestyle, polegający na jedzeniu wegańskich posiłków opartych głównie na owocach (jako plan awaryjny polecają sięgnięcie po ziemniaki, makaron, ryż i inne niskotłuszczowe, niskosodowe, wysokokaloryczne, gotowane produkty), spaniu 8-12 godzin dziennie, odłożeniu wszelkich używek, w tym kawy i herbaty, piciu ogromnych ilości wody (minimum 3 litry dziennie) i uprawianiu sportu jako a) źródło zdrowia i b) sposób zużycie niesamowitej energii, będącej efektem spożywania - wreszcie! - odpowiedniej ilości kalorii (min. 2500 kobiety, min, 3000 faceci) i traktowania ciała z należytym szacunkiem.

Jeden z pierwszych filmików Freelee, na którym pokazuje, co przykładowo je w ciągu dnia (10-14 bananów na śniadanie, kilka kilo winogron na lunch i coś tam na obiad, nie pamiętam co), w pierwszej chwili przyjmuję jako żart. ILE BANANÓW?! Mija kilka godzin, a może, zanim zaczynam marzyć, że kiedyś, jak już będę mieć pieniądze, też tak będę się odżywiać. Mijają kolejne godziny i postanawiam, że spróbuję od niedzieli. Rano wypada okej, ale niestety popołudniu mama coś gotuje na obiad i koniec zabawy, dlatego zaczynam od poniedziałku. Zaczynam i - poza kilkoma wpadkami - nie kończę i kończyć nie zamierzam. Odwrotu nie ma.

Od tamtego dnia moje życie nabiera tempa. Mam ogromne pokłady energii, które zużywam na długie wycieczki rowerowe i równie długie (metaforycznie, bo nie jestem jeszcze w stanie przebiec odległości maratonu :P) wyjścia biegowe. Jestem ponadto naładowana od stóp do głów pozytywną energią, widzę wszystko w odcieniach tęczy. Poczynam dostrzegać możliwości, jakie niesie ze sobą życie. Kompleksy, niska samoocena - wszystko zniknęło jak za dotknięciem magicznej różdżki. Jest cudownie. Niemal jak w niebie.

Do czasu.

Zaczyna sie rok szkolny. Ląduję w klasie z chłopcami, którzy się wyśmiewali ze mnie w gimnazjum, co źle wpływa na moje zdrowie. Poza tym rzesza nowych ludzi w klasie, a że nie umiem nawiązać z nimi zdrowego kontaktu, ogromnie się stresuję. Zaczynam miewać na powrót problemy ze snem, każdy wieczór staje się udręką (godzina-dwie zasypiania, czasem więcej, plus wczesne pobudki, z czasem stają się coraz wcześniejsze; idę spać o pomiędzy 19:00 a 20:00, leżę dwie, trzy godziny zanim zasnę i budzę się koło 3:00-4:00, czasem nawet wcześniej, by pozostałe parę godzin snu przeleżeć pełna frustracji). Brak czasu i załadowanego akumulatora powodują, że coraz rzadziej uprawiam sport (z początkiem roku było nieźle, prawie jak w wakacje, ale teraz jak dwa razy w tygodniu wyjdę biegać, to jest och i ach), a w rezultacie czuję się jak gdybym powoli odchodziła z tego świata. Z matematyki, którą rozszerzam, same jedynki od początku się sypią (w dużej mierze powodem jest materiał, którego w poprzedniej szkole nie przerobiłam, będący niemalże kluczem do sukcesu w tej dziedzinie), dzisiaj dostałam kolejną. Żeby mało tego było, napisałam kartkówkę na jeszcze następną jedynkę. No i jeszcze ostatnimi czasy dostęp do owoców mam coraz mniejszy, przez muszę wcinać jako podstawę ryż i makaron (co nie byłoby wcale takie złe, ale negatywne czynniki się zakumulowały i mają ogromny wpływ na całe moje postrzeganie świata).

I tak oto z superzadowolonej z życia Zuzanny z wakacji przeobraziłam się w kupę złomu. A wydawało mi się, że odnalazłam swą wartość. Jak bardzo się jednak myliłam. Wystarczył powrót do szarej, nudnej rzeczywistości, w której brak przyjaciół nagle zaczął mi doskwierać (wszyscy mają kogoś, z kim sobie na luzie gadają, podczas gdy ja mam jedynie siebie), co oczywiście zawdzięczam swojej beznadziejności. A że jestem beznadziejna, więc dlaczego miałabym mieć "nadziejne" wyniki z matematyki? Dlaczego miałabym "nadziejnie" spać? Dlaczego w ogóle miałabym się szczerze cieszyć z życia 24/7, a nie tylko wtedy, gdy oglądam filmiki Freelee I Durianridera?

Tak, beznadziejnie to wszystko wygląda. A ostatnie zdarzenie jeszcze to pogłębiło i ono jest w ogóle powodem, dla którego to wszystko piszę. Nie daję sobie rady z tym nieszczęściem, jakim jest moja niska samoocena.

Kolega w poniedziałek zapytał się mnie, czy "nie poszłabym na studniówkę, gdyby on ze mną poszedł." Ja się na to, zszokowana, uśmiechnęłam całą gębą, potem mruknęłam za odpowiedź: "Nie", ale chyba nie usłyszał, bo już rozmawiał z kimś. W trakcie całej lekcji następującej po tym miałam wrażenie, że na mnie spogląda. Gdy wreszcie się odważyłam spojrzeć na niego, prawie od razu odwzajemnił spojrzenie (siedzi dwie ławki przede mną, więc to nie był przypadek, bo kto się przez przypadek odwraca w trakcie lekcji o 180 stopni?). Przez kolejne trzy dni siedziałam w domu schorowana, toteż się nie widzieliśmy, a dziś, kiedy wróciłam do szkoły, unikałam jego spojrzeń na fizyce (wtedy to też była fizyka), a potem chyba on mnie unikał. A może się zachowywał tak jak zawsze, tyle że ja w wyniku przekonania o tym, że wszystko schrzaniłam, dopisałam do tego własną historię? Najgorsze w tym wszystkim jest to, że chciałabym jakoś zadziałać, ale że
a) nigdy z nim nie podejmowałam rozmowy na inny temat niż szkolne obowiązki,
b) on jest przez 99% czasu w towarzystwie kolegów, co utrudnia całą sprawę
i c) chyba bym umarła,
to nie podejdę tak, o, do niego.

Czuję się tak... bez******jnie. :D Muszę się pozbyć tego słowa z mojego słownika i pozbędę się go, ale używałam go, by zobrazować mniej więcej mój stan.

Troszkę długi ten post, mam nadzieję, że nie aż tak nudny. Wybaczcie za wszelkie błędy, ale nie mam już siły poprawiać. Jestem Ci bardzo wdzięczna za dotarcie do końca mej wypowiedzi.

Mam kilka pytań:
Czy jest tu ktoś, kto zwalczył niską samoocenę bez pomocy psychologa? Jeśli tak, proszę o poradę (czuję, że zaraz wykituję).
Proszę o poradę również inne osoby, którę miały choćby pośredni kontakt z osobą z tym problemem.
No i na koniec: Co zrobić w sprawie chłopaka? Takie małe pytanie bonusowe. :)

Jeszcze raz dzięki za uwagę. Trzymajcie się ciepło. Wesołych Świąt! (Jeszcze tylko dwa i pół tygodnia!)

To co piszesz jest bardzo przygnębiające. Studiuję psychologię, ale daleka jestem od diagnozowania ludzi przez internet, poza tym nie mam jeszcze takich kompetencji. Wydaje mi się, że aby prowadzić normalne życie powinnaś skorzystać z pomocy psychologa, terapeuty. myślę, że chodzi o coś więcej niż tylko niską samoocenę.
Mam nadzieję, że trafisz do kogoś kompetentnego kto będzie w stanie Ci pomóc w uporaniu się ze sobą.

Masz gg? 10915909, jezeli tak, pisz(; nie wiem, czy umiem Ci pomoc, ale chcetnie sprobuje(;

Jest takie forum, pomocne dla ludzi z problemami na którym możesz porozmawiać z innymi ,również z lekarzem..
Jeżeli chciałabyś,to napisz na priv,to podam Ci namiary.

wydaje mi się, że nie obejdzie się bez porady psychologa..., ale kobieto ogarnij się jesteś fantastyczna, TWÓJ WĄTEK czytałam jak ciekawą książkę, masz pisane kochana (nie mogę uwierzyć, że piszesz o sobie, że jesteś nudna. Musisz uwierzyć w siebie, a co do pytania bonusowego to jeśli się wstydzisz to spróbuj zagadać do tego chłopaka jak będzie sam i powiedz, że bardzo chętnie pójdziesz z nim na studniówkę, jeśli to nadal aktualne:) tylko bez ekscytacji, żeby nie pomyślał, że Ci zależy;) 3maj się cieplutko;)



Zmieniany 1 raz(y). Ostatnia zmiana 2013-12-06 20:43 przez anialuk87.

Wydaje mi się, że czego jak czego, ale poczucia własnej wartości to Ty masz aż za dużo :) "Och, ach, jaka jestem wyjątkowo nieszczęśliwa, bo dzieci w przedszkolu poprawiały sobie samopoczucie moim kosztem" :D Moim zdaniem powinnaś zejść na ziemię i przyjąć do wiadomości, że inni ludzie mają też życie jakby to nie brzmiało wewnętrzne. Znajdź sobie jakieś konstruktywne zajęcie (piszesz? jeśli nie to warto spróbować, no i poucz się bo to żadna wymówka że nie miałaś czegoś w poprzedniej szkole) i nie trać czasu na głupoty.
A chłopakowi powiedz że tak.

dziewczyno, jak możesz mówić, że jesteś nudna? Twój sposób wypowiadania świadczy o dużej inteligencji. Rzadko na szafie spotyka się takie dziewczyny...Chciałabym mieć wśród znajomych osobę taką jak TY. Szkoda, że często właśnie takie wartościowe dziewczyny są zamknięte w sobie i zakompleksione, a te które niewiele sobą reprezentują i po prostu są głupie, są najbardziej wyszczekane i przebojowe. Wiem, że łatwo mi mówić, ale musisz w siebie uwierzyć, bo naprawdę możesz wiele zaofiarować swojemu otoczeniu.
A co do chłopaka, to może spróbuj przez fb zapytać go, czy zaproszenie jest jeszcze aktualne, skoro wstydzisz się tak wprost. Trzymam za Ciebie kciuki. Szkoda, że daleko mieszkasz, bo chętnie bym Cię poznała:)

Zazwyczaj widząc większość tak długich wątków czytam początek, analizuję czy dotrwam do końca i najczęściej moje starania kończą się fiaskiem, ponieważ czytać tego się nie da. A Twoja wypowiedź... chętnie przeczytałabym Twoją książkę! Widać, że jesteś człowiekiem o zupełnie innych horyzontach niż 99% społeczeństwa. Musisz odnaleźć bratnią duszę i niestety nie są to słowa pocieszenia, chociaż bardzo bym chciała.

Życzę Ci wszystkiego co najlepsze!

Cytat
niewywrotna
dziewczyno, jak możesz mówić, że jesteś nudna? Twój sposób wypowiadania świadczy o dużej inteligencji. Rzadko na szafie spotyka się takie dziewczyny...Chciałabym mieć wśród znajomych osobę taką jak TY. Szkoda, że często właśnie takie wartościowe dziewczyny są zamknięte w sobie i zakompleksione, a te które niewiele sobą reprezentują i po prostu są głupie, są najbardziej wyszczekane i przebojowe. Wiem, że łatwo mi mówić, ale musisz w siebie uwierzyć, bo naprawdę możesz wiele zaofiarować swojemu otoczeniu.
A co do chłopaka, to może spróbuj przez fb zapytać go, czy zaproszenie jest jeszcze aktualne, skoro wstydzisz się tak wprost. Trzymam za Ciebie kciuki. Szkoda, że daleko mieszkasz, bo chętnie bym Cię poznała:)

napiszę krótko:chciałabym Cię znać. ja kiedyś byłam wulkanem energii, charyzmatycznym stworem, od kiedy poszłam na studia wszystko gdzieś prysło. a Ty trzymaj się, widać, że jest Ciebie za co cenić, a ludzie którzy tego nie widzą wiele na tym tracą.

Podpisuję się pod powyższymi słowami koleżanek. Moim zdaniem potrzebujesz pomocy psychologa, terapeuty. Nie wiem co mogę napisać poza tym, że naprawdę wydajesz się być osobą inteligentną i nie ma żadnych podstaw byś tak się dystansowała. A co do chłopaka: piszesz, że nie podejmujesz z nim innych tematów oprócz tych związanych ze szkołą, ale szczerze mówiąc to jeśli Ty przy głupiej odpowiedzi przy tablicy wysławiasz się w taki sposób jak tutaj można przeczytać to możesz zrobić na kimś wrażenie choćby tym... Daj sobie szansę i idź na tą studniówkę. Podejmij inicjatywę.

autorko-głowa do góry.To tylko Ty sama siebie tak nisko oceniasz.Ludzie ,którzy Cię poznają , którzy zasłużą na to ,aby się z Tobą zaprzyjaźnić-dopiero dostrzegą jaka jesteś naprawdę.Zbliż się bardziej do nich,wyselekcjonuj tych z którymi warto się kumplować.Nie zamykaj się w sobie , bo wówczas większość dostrzega Cię jako "dziwaczkę".Jesteś wartościową dziewczyną,o czym świadczy fakt ,jak sama fajnie potrafisz sobie organizować czas,-jako samotnik!Szczęsliwi bedą ci, ktorzy będą twoimi przyjaciółmi!A tych pozostałych traktuj z przymrużeniem oka.
'

Bardzo przyjemnie mi się czytało Twój post. Jak książkę. Jesteś bardzo interesującą osobą i inteligentną. Nie uznałabym Cię za nudną, ale fakt masz niską samoocenę, a zupełnie nie potrzebnie. Ale jednak powinnaś porozmawiać z psychologiem, on nie gryzie.
Ps. poszłabym na studniówkę na Twoim miejscu :) Przełam się :)

Cytat
mojmarek
autorko-głowa do góry.To tylko Ty sama siebie tak nisko oceniasz.Ludzie ,którzy Cię poznają , którzy zasłużą na to ,aby się z Tobą zaprzyjaźnić-dopiero dostrzegą jaka jesteś naprawdę.Zbliż się bardziej do nich,wyselekcjonuj tych z którymi warto się kumplować.Nie zamykaj się w sobie , bo wówczas większość dostrzega Cię jako "dziwaczkę".Jesteś wartościową dziewczyną,o czym świadczy fakt ,jak sama fajnie potrafisz sobie organizować czas,-jako samotnik!Szczęsliwi bedą ci, ktorzy będą twoimi przyjaciółmi!A tych pozostałych traktuj z przymrużeniem oka.
'

Zgadzam się w 100%. Od siebie dodam, że nie warto przejmować się kimś kto Cię nie lubi, jeśli sama tego nie potrafisz pójdź do psychologa, to żadna
ujma, skorzystać z jego pomocy. Warto abyś dała sobie pomóc i uwierzyła że warto i że przede wszystkim powinnaś żyć dla siebie, uwierz że jesteś wartościową osobą!!! Tylko inni głupi rowieśnicy probują Ci wmówić że tak
nie jest. Pozdrawiam.

Przykro nam, ale tylko zarejestrowane osoby mogą pisać na tym forum.

następna dyskusja:

pousuwałam konta i zostałam tu ;]