Razem z mężem jesteśmy nauczycielami. Praca w szkole od zawsze była naszym marzeniem i choć nie jest łatwo dostać się do publicznej placówki w niedużym mieście w jakim mieszkamy, udało się. Wtedy zaczął się koszmar, po studiach mgr dostaliśmy na rękę około 1700 zł, a pracowaliśmy... jak napiszę Wam 40 godzin to za mało. Zarobki jednak nie były najgorszą rzeczą, bo jak wiemy w tym kraju to "normalne". Największy ciężar to masa pracy włożona w pracę nad dziećmi i zero szacunku, jeszcze więcej wymagań, obgadywania, również znajomych w stylu "a co ty tam z tymi dziećmi możesz robić, bawić się". Nie mam już siły i zastanawiam się co ze sobą zrobić. Mój mąż skończył 5 letni AWF na publicznej uczelni i myśli o tym czy nie iść do wojska. Ja skończyłam edukację wczesnoszkolną również na publicznej uczelni. Może mnie jakoś pocieszycie, doradzicie? Co robić?